Tenis: Danielle Collins: "Chcę być zdrowa i grać ze Świątek w debla!"
W drugiej rundzie rozegranego w lutym turnieju WTA w Adelajdzie Danielle Collins wyrzuciła za burtę liderkę światowego rankingu Ashley Barty. Następnego dnia amerykańska tenisistka, która w życiu prywatnym zmaga się z nieuleczalną chorobą autoimmunologiczną, skreczowała w starciu z Igą Świątek. "Chcę cieszyć się grą w tenisa jak najdłużej i... zagrać w debla ze Świątek!" - wyznała w rozmowie z Polską Agencją Prasową 27-letnia mieszkanka Florydy.
Tomasz Moczerniuk, PAP: Danielle, jak to się stało, że dowiedziałaś się o swojej chorobie?
Danielle Collins: Kiedy miałam 24 lata nagle - w przeciągu jednego roku - zaczęłam miewać rozmaite problemy zdrowotne. Najbardziej dokuczliwe były kontuzje stawów w nadgarstku i kolanie. Najpierw myślałam, że przejdzie, bo przecież jestem młodą, aktywną, zawodową tenisistką, ale kiedy ból stawał się nie do zniesienia zaczęłam się badać i szukać porad u specjalistów. Kiedy nikt nie potrafił postawić mi diagnozy, a objawy nie przechodziły zaczęłam się poważnie martwić. Dopiero w połowie 2019 stwierdzono u mnie reumatoidalne zapalenie stawów - chorobę autoimmunologiczną, która objawia się trwającym kilka lub nawet kilkanaście dni bólem stawów. Na początku ciężko było mi zaakceptować fakt, że moje stawy powoli i nieodwracalnie się rozpadają. Ale z czasem trochę mi ulżyło, bo przynajmniej wiem z czym muszę się zmierzyć. Na RA (rheumatoid arthritis - przyp. TM) cierpi także moja babcia oraz mój tata, więc pewnie to ma też jakieś podłoże genetyczne.
Jak sobie radzisz z symptomami dzisiaj?
DC: Przede wszystkim zdałam sobie sprawę z tego, że jeśli chcę dalej grać w tenisa to muszę się nauczyć z tym żyć. Poddałam się gruntownym zmianom w stylu życia, z czego najważniejsze były te w mojej diecie. Poprzez testy na alergię dowiedziałam się, że nie "trawię" nabiału oraz glutenu. Wyeliminowanie tych dwóch rzeczy sprawiło, że jestem w stanie utrzymać markery stanów zapalnych na niskim poziomie. Ponadto stale monituję symptomy i odpowiednio dozuję lekarstwa. Kiedy jestem poza domem szalenie ważne są dla mnie akupunktura, masaże, kąpiele w lodowatej wodzie czy też w gorącej z domieszką gorzkiej soli.
Wreszcie wprowadziłam, w porozumieniu ze swoim sztabem, ograniczenia treningowe. Wcześniej lubiłam się przepracować na treningach, ale przypłacałam to bólem. Teraz nie przekraczam odpowiedniej liczby uderzeń, stale mierzę tętno i posiłkuję się odżywkami. Modyfikujemy także plan podróży interkontynentalne, które - nawet jeśli się nie ma choroby autoimmunologicznej - również odbijają się na Twoim zdrowiu.
W 2018 o swojej przewlekłej chorobie poinformowała także była nr 1 na świecie Caroline Wozniacki. Wiem, że spotkałyście się, aby porozmawiać na ten temat, wymienić spostrzeżenia. Wspieracie się nawzajem?
DC: Istnieje ponad 100 różnych chorób autoimmunologicznych i to jest niebywałe, że ona cierpi akurat na to samo schorzenie co ja. Dla wielu ludzi to był szok, bo przecież przez lata było o niej głośno i osiągała na korcie i nie tylko - dla przykładu podam jej udział podczas maratonu w Nowym Jorku w 2014, kiedy przebiegła tę trasę poniżej trzech i pół godzin - wspaniałe rezultaty. Miałam okazję porozmawiać z nią zaraz po mojej diagnozie. Bardzo mi wówczas pomogła. Tym bardziej jestem jej wdzięczna, że znałyśmy się tylko z szatni i kortu. Obecnie nie utrzymujemy stałego kontaktu, bo gdy ja tak naprawdę rozpoczynałam poważne granie to ona akurat schodziła ze sceny, ale jestem przekonana, że dziś nie przeszłybyśmy obok siebie obojętnie.
Czy boisz się, że będziesz musiała przedwcześnie skończyć karierę?
DC: Nie myślę o tym, chcę cieszyć się moją grą jak najdłużej. Raczej patrzę w stronę mojej idolki Venus Williams, która też zmaga się z chorobą autoimmunologiczną Sjogrensa. Ma na karku 40 lat, a swoją najlepszą bodaj formę osiągnęła dwa czy trzy sezony temu. Albo rok młodsza Serena, która cały czas gra na wysokim pułapie i w każdym turnieju dociera przynajmniej do półfinału. Jeśli zdrowie pozwoli chcę rywalizować na korcie przez długie lata, również z tego względu, że nie przeszłam na zawodowstwo jak niektóre dziewczyny w wieku 16-17 lat. Kiedy stuknie mi trzydziestka będę miała za sobą 6-7 lat grania w tourach, co samo w sobie brzmi niewiarygodnie.
Przejście na profesjonalizm spowodowane było Twoimi studiami na Uniwersytecie Virginia, gdzie także grałaś - i to z wielkim powodzeniem - w tenisa. Jak wspominasz tamten okres i czy jest to dobra ścieżka rozwoju dla młodych, aspirujących zawodniczek?
DC: Kiedy miałam 15-16 lat nie byłam na tyle dojrzałą psychicznie i fizycznie zawodniczką, żeby można było jasno określić, że mam szansę na zaistnienie w zawodowym tenisie. Moja kariera juniorska opierała się głównie na graniu mniejszych turniejów w USA, bo moi rodzice nie mieli środków na to, abym latała po całym świecie i rywalizowała choćby w juniorskich szlemach. Dlatego kiedy pojawiła się oferta sportowego stypendium od UV skwapliwie z tego skorzystałam. I nie żałuję, bo po pierwsze dwukrotnie otrzymałam tytuł najlepszej zawodniczki akademickiej w USA, a po drugie życie z dala od domu, bycie częścią drużyny nauczyło mnie odpowiedzialności. Otrzymałam też twierdzącą odpowiedź na odroczone pytanie - czy chcę postawić w przyszłości na tenis. Nie twierdzę, że taka droga jest dobra dla wszystkich - przecież nie powiem 17-letniej Coco Gauff, żeby nagle rzuciła już świetną karierę i poszła do szkoły - ale myślę, że w najbliższych latach ten kierunek będzie bardzo popularny wśród młodych zawodniczek, których nie stać na opłacenie trenera czy innych ludzi do sztabu. Koronawirus uderzył w finanse WTA, która za udział w turniejach pod jej egidą płaci 30% mniej niż dwa lata temu. Brakuje też turniejów ITF czyli challengerów, co sprawia, że juniorki nie mają zbyt dużego wyboru jeśli chodzi o rywalizację. Ale to nie znaczy, że talenty przepadają - bo spójrzmy choćby na moją koleżankę Jennifer Brady, która doszła do półfinału US Open 2020 i finału Australian Open 2021. W tym ostatnim - mimo iż uwielbiam Naomi Osakę - to kibicowałam Jen m.in. właśnie dlatego, że wyszła - tak jak ja - ze środowiska akademickiego.
Masz na rozkładzie kilka topowych zawodniczek: Angelikę Kerber, Garbine Muguruzę, Venus Williams czy Ash Barty. Czy któreś z tych zwycięstw smakowało lepiej niż twój triumf w 2018 w turnieju WTA 125 w Newport Beach?
DC: To jest trochę jak porównywanie jabłek do pomarańczy. To dwie różne rzeczy, bo moja pierwsza wygrana w tourze w Newport Beach była czymś niesamowitym i bardzo sobie ją cenię. Ale w związku z tym, że sezon jest długi i pełen wzlotów i upadków każde zwycięstwo nad kimś top 10 smakowało bardzo słodko i odpowiednio je świętowałam. Najbardziej chyba lubię wracać pamięcią do triumfu 7:5 7:5 w chińskim Wuhan nad Venus, czyli kimś kogo uwielbiałam całe życie. Dzięki temu zwycięstwu oraz miłym i niespodziewanym podarunkom od rozkochanych w tenisie fanów turniej w Wuhan należy do moich ulubionych. I pomyśleć, że ostatni raz grałam tam jesienią 2019 kiedy jeszcze nikt nie słyszał o wirusie. Atmosfera była świetna i nic nie wskazywało, że za kilka miesięcy świat będzie wyglądał zupełnie inaczej.
Rozmawialiśmy o Wozniacki, Brady, Osace, Venus. Co możesz powiedzieć o polskich zawodniczkach?
DC: Niedawno w Adelajdzie wygrałam z Barty i na drugi dzień grałam z Igą Świątek. Musiałam zejść z kortu z powodu bólu pleców, ale w tym momencie zupełnie zasłużenie z nią przegrywałam. Była nieustraszona i dawała mi nieźle popalić (śmiech). To było naprawdę ciężkie wyzwanie zmierzyć się z nią będącą w tak wyśmienitej formie. Widać, że jest bardzo mocna mentalnie. Od pierwszego uderzenia narzuca swój styl i realizuje swój plan. Gra agresywnie i w taki nieustraszony sposób. To sprawia, że jest "fun to watch". Uwielbiałam patrzeć jak sobie radzi w Paryżu. Również podczas naszego spotkania - kiedy wyszło jej kolejne kapitalne zagranie - pomyślałam sobie, że fajnie byłoby... zagrać z nią w debla (śmiech). Pasowałybyśmy do siebie. Możesz się za mną u niej wstawić? (śmiech)
Świątek to z wielu względów fenomen, chyba nie tylko na skalę Polski. Czy w USA też się promuje u początkujących sportowców współpracę z psychologiem?
DC: Byłam pełna podziwu, kiedy podczas jednego z wywiadów po meczu na Roland Garros Iga otwarcie podkreślała rolę pani psycholog, która z nią podróżuje. To jest nie do pomyślenia, nawet tu w Stanach, żeby w takim wieku już dbać o takie detale. Oczywiście są zawodniczki, na których sukcesy pracuje cały sztab, ale rzadko - a może nawet wcale - ma to miejsce na tak wczesnym etapie. Mało kto może sobie pozwolić na to, aby inwestować tak wiele czasu i pieniędzy w rozwój kariery, dlatego czapki z głów przed jej rodzicami, bo system jaki dla niej stworzyli wypalił. Widać, że mieli wcześnie zarysowaną wizję i umiejętnie ją wdrażają.
Psycholog jednak nie pomógł jej w niedawnym starciu z Muguruzą, bo przegrała dosyć gładko, szczególnie w pierwszym, przegranym do zera secie. Co sprawia, że zawodniczki, które grają na tak wysokim poziomie potrafią czasem oddać seta niemal bez walki?
DC: Nie śledziłam tego starcia, ale jestem pewna, że Iga nie oddała niczego bez walki. Nie przegrała przecież tego seta w dziesięć minut, prawda? Taki wynik może być złudny, bo czasem do wygrania gema potrzeba czterech piłek, a czasem gra się długo na równowagi. Dużo też zależy od stworzonych, ale niewykorzystanych szans. Zresztą to był tylko jeden set, po którym trzeba zrobić reset i walczyć od nowa. Dla przykładu w ubiegłym roku we wrześniu Sofa Kenin przegrała z Viki Azarenką 0:6 0:6, a dwa tygodnie później była w finale French Open. Nie należy też zapominać, że Muguruza to ścisła światowa czołówka i aktualnie jest w kapitalnej formie. Z jej stylem gry i umiejętnościami ona będzie wygrywać sety po 6:0 obojętnie kto by nie stał po drugiej stronie siatki.
Co z pozostałymi Polkami? Rok temu w Australian Open grałaś w parze z Alicją Rosolską. Wasza przygoda trwała krótko.
DC: Zacznę od tego, że przyjaźnię się z Magdą Linette, którą cenię za twardy i nieustępliwy charakter na korcie i poza nim. Ala Rosolska to też świetna i bardzo uniwersalna zawodniczka, która dobrze porusza się po korcie. Dlatego byłam niepocieszona, kiedy musiałam wycofać się z gry podwójnej po tym jak naderwałam mięsień w brzuchu, który wyeliminował mnie z gry na trzy miesiące. Zaraz po tym jak doktor zakazał mi grania poszłam do Alicji i z płaczem poinformowałam ją o niefortunnych wieściach. Alicja mnie pocieszała, mówiąc, że zdrowie najważniejsze, że jeszcze będziemy miały okazję razem zagrać. Dodała mi dużo otuchy i mam nadzieję, że kiedyś - jeśli będzie miała jeszcze czas jako mama - przyjdzie nam spotkać się po tej samej stronie siatki.
Polska nie jest wylęgarnią tenisowych talentów, ale pewnie pamiętasz jeszcze Agnieszkę Radwańską?
DC: Oczywiście. Bardzo mi imponowała jej elegancja w grze i kreatywność na korcie. Poruszała się z wielkim wdziękiem i potrafiła uderzyć kapitalnego dropszota z każdego miejsca na korcie. Miała też biodra jak z gumy, bo przy swoich uderzeniach z głębi kortu schodziła nieprawdopodobnie nisko. Świetnie się ją oglądało. Generalnie Polki są zacięte i mają dobrą koncentrację.
Rok 2021 to nie tylko szlemy, ale także i olimpiada w Tokio. Czym byłby dla Ciebie udział w igrzyskach?
DC: Byłby to wielki honor reprezentować ojczyznę i duża frajda grać w drużynie z dziewczynami, które znam niemal przez całe życie. Nie wiem jednak czy jestem blisko kadry olimpijskiej, bo wiem, że w tej kategorii mamy prawdziwe kłopoty bogactwa. Wiem i ufam, że w ostatecznej kadrze znajdą się najlepsze i najmocniejsze dziewczyny, których obecność zwiększy szansę na przywiezienie do domu złota. Jeśli mnie w tym gronie nie będzie uszanuję to i stanę murem za jakąkolwiek decyzją. Będę wówczas oglądać każdy mecz i trzymać kciuki za każdą naszą reprezentantkę.
Czyli igrzyska mogą być zbyt daleko od Ciebie, ale masz już doświadczenie gry w drużynie dla USA. Dwukrotnie byłaś częścią kadry rywalizującej w Pucharze Billy Jean King, czyli byłym Federation Cup. Jakie wrażenia?
DC: To doświadczenie absolutnie kochałam. Uwielbiam atmosferę gry w drużynie i zbiorową energię, która z niej płynie. Na dodatek grałam dla swojego kraju w obecności koleżanek niemalże z podwórka! Z Nichole Melichar znamy się od momentu kiedy miałyśmy osiem lat. Grałyśmy przeciw sobie w turniejach U10, Z Madison Keys - również w wieku ośmiu lat - pisałyśmy do siebie listy i wysyłaliśmy je normalną pocztą. Miałyśmy więc po swojej stronie tę wieloletnią przyjaźń i koleżeństwo, co procentowało. W 2018 grałyśmy w wielkim finale w Czechach. Przegrałyśmy 0:3, ale pamiętam kapitalny mecz Kenin, która uległa swoje rywalce po niesamowitej walce. Rok później podejmowałyśmy w North Carolinie Australię. Przeżyłam mocny zawód serca, bo - mimo iż wygrałam swojego singla - to w parze z Nicole przegrałyśmy decydującą o odpadnięciu z ćwierćfinału grę podwójną. Ale i tak było to niesamowite przeżycie i mam nadzieję, że to nie koniec mojej przygody z Fed Cup i że następnym razem uda nam się wygrać.
Grałaś także w World Tennis Tour - pokazowych rozgrywkach ligowych. Reprezentowałaś m.in. barwy klubu Philadelphia Freedoms, której właścicielką jest legendarna Billy Jane King. Jak ją wspominasz?
DC: To wielki honor być częścią jakiegokolwiek przedsięwzięcia, z którym związana jest Billy Jane King. Każdy docenia to co, zrobiła dla rozwoju naszej dyscypliny i ogólnie dla wszystkich kobiet w sporcie. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że gdyby nie ona i "oryginalna dziewiątka" nie byłoby nas tu, gdzie dziś jesteśmy.
Jakie cele przed Tobą?
DC: Teraz skupiam się na występie w Miami i Charleston. Mam chrapkę na wygranie turnieju WTA w tym roku. Może uda się też sprawić niespodziankę w Wielkim Szlemie. Mam na koncie ćwierć i półfinał, marzy mi się zgarnięcie całej puli. Ciężko pracuję także, aby być w top 10. Na koniec kariery chcę spojrzeć w lustro i powiedzieć, że zrobiłam wszystko, aby to się stało. Ale dziś, w obliczu pandemii, przede wszystkim teraz chcę być wdzięczna za zdrowie i życie pełne dobrej jakości. Tęsknię za normalnością, nie znoszę tenisowych baniek. To wszystko wymaga poświęceń, ale wszyscy jedziemy na tym samym wózku i jesteśmy bardzo zjednoczeni w tym celu. Wierzę, że za jakiś czas będziemy tam gdzie byliśmy kilka lat temu.
Rozmawiał w Nowym Jorku: Tomasz Moczerniuk
Leave a Comment